O CO CHODZI?

.

17 sierpnia 2020 roku w  ramach festiwalu „Utajone Miasto / Otwarte Miasto” Adam Rzepecki stworzył neon z napisem „Chominowa”. Praca zawisła na jednej z bram Starego Miasta w Lublinie, która podczas wojny prowadziła na teren getta.
Odsłonięcie neonu spotkało się z natychmiastowym odzewem. Burza medialna pokazała jednak kompletny brak chęci zrozumienia pracy czy intencji autora neonu, spowodowała też – koniec końców – że Adam Rzepecki (w wywiadzie Małgorzaty Wach dla „Wysokich Obcasów”) starał się – jak dzieciom – dopowiedzieć to i owo.

Szczęśliwie późniejsze teksty opublikowane w SZUMIE w sposób obiektywny starały się porozmawiać o problemie, który Rzepecki zainicjował swoją pracą.

 

Wywiad Małgorzaty WACH z Adamem Rzepeckim

Neon Chominowej w Lublinie: gloryfikacja szmalcowniczki czy oskarżenie?

 

17 sierpnia w Lublinie otwarto festiwal Utajone Miasto / Otwarte Miasto, którego organizatorem jest Ośrodek Międzynarodowych Inicjatyw Twórczych „Rozdroża”.

W ramach festiwalu na jednej z bram Starego Miasta, która podczas wojny prowadziła na teren getta, zawisł neon z napisem „Chominowa”. Chodzi o Zofię Chominową, która w 1942 r. we Lwowie zadenuncjowała Zuzannę Ginczankę, polską poetkę żydowskiego pochodzenia. Z powodu jej donosu Ginczanka musiała uciekać ze Lwowa, a dwa lata później – najprawdopodobniej wskutek kolejnego donosu – została w Krakowie aresztowana przez gestapo i rozstrzelana na terenie obozu Płaszów. Poetka uwieczniła nazwisko szmalcowniczki w słynnym wierszu „Non omnis moriar”, który po wojnie stał się dowodem w procesie przeciwko Chominowej. Za denuncjowanie Żydów (Ginczanka nie była jedyną ofiarą szmalcowniczki) lwowianka została skazana na cztery lata więzienia.

Neon z nazwiskiem szmalcowniczki, który został opatrzony tablicą, zawierającą błąd faktograficzny dotyczący daty śmierci poetki, spotkał się ze zdecydowaną reakcją ze strony prof. Izoldy Kiec, literaturoznawczyni, która zajmuje się biografią Zuzanny Ginczanki od blisko 30 lat. Na łamach lubelskiej „Gazety Wyborczej”, powiedziała m.in.: „Nawet jeśli ma to być prowokacja, niech ona będzie skierowana do ludzi, którzy są przygotowani na dyskusję o pewnych projektach na poziomie symbolicznym. Wielu młodych ludzi nie ma świadomości, czym była Zagłada, więc cała ta historia może pójść w bardzo złym kierunku. Ktoś nawet zapytał mnie, czy w Lublinie otwarto bar pod młodym naziolem. Pewnych rzeczy po prostu się nie robi”.

„Ta praca przynosi wstyd Lublinowi. Dla mnie to gest niezrozumienia, braku empatii, ale i niewiedzy”.

W podobnym tonie wypowiedziała się Justyna Sobolewska, krytyczka literacka. W tekście, który ukazał się na stronie „Polityki”, napisała m.in.: „Neon trafia w moment, kiedy w społeczeństwie wykluczenie staje się codziennością i trudno spodziewać się pogłębionej analizy krytycznej takiej pracy. A poza tym nazwisko antysemitki świecące wesoło na murze dawnego getta może być po prostu dla wielu osób bolesne, jak jakiś chichot historii. Zwłaszcza w momencie, kiedy pamięć o Zagładzie rozmywa się, a zastępują ją kiczowate fabuły, które już nie mają wiele wspólnego z prawdą”.

W obronie Adama Rzepeckiego stanął Zbigniew Libera, kurator festiwalu Utajone Miasto / Otwarte Miasto, który napisał m.in.: „Zadaniem sztuki nie jest dydaktyka, co sugeruje Pani Kiec, ani dawanie dobrych rad. Sztuka raczej zadaje niewygodne pytania, chce prowokować do dyskusji. A zatem uważam, że praca Rzepeckiego spełniła swoje zadanie.”

Dyskusja bardzo szybko przeniosła się do mediów społecznościowych, wywołując setki komentarzy, dzieląc ich autorów na dwie wyraźne grupy. Jedni stanęli po stronie prof. Izoldy Kiec i Justyny Sobolewskiej, drudzy po stronie Adama Rzepeckiego, Zbigniewa Libery i samego dzieła.

 

 

Co na temat swojej pracy i kontrowersji, które ta praca wywołała, myśli Adam Rzepecki? „Wysokie Obcasy” pierwsze przeprowadziły z nim rozmowę na ten temat.

Małgorzata Wach: Panie Adamie, widział Pan burzę, jaka rozpętała się na Facebooku po publikacji neonu z nazwiskiem Chominowej?
Nie widziałem i, szczerze mówiąc, nie chcę oglądać. Zdaję sobie sprawę z tego, ile jest tam hejtu. Nie zamierzam się denerwować.

Ale wie Pan, o co chodzi?
Tak. Wiem o tym od Piotra Lutyńskiego, który również przygotował pracę w ramach festiwalu Utajone Miasto / Otwarte Miasto, i Zbyszka Libery, który jest kuratorem tego wydarzenia.

I co Pan na to?
Wolałbym, żeby dyskusja dotycząca tej pracy wyglądała inaczej. Żeby włączyli się w nią krytycy i historycy sztuki, którzy zastanowią się nad samym dziełem. Na razie dyskusja toczy się wokół zupełnie innego tematu.

Czyli?
Zuzanny Ginczanki i zarzutów o promowanie szmalcowniczki, która ją wydała. Część osób zasugerowała nawet, że jestem antysemitą, co jest jakimś absurdem! Myślę, że źle się stało, że dyskusja zaczęła się od głosu pani profesor Izoldy Kiec.

Dlaczego?
Bo oceniła tę pracę przez pryzmat Ginczanki, a to nie Ginczanka jest jej głównym tematem.

Mirosław Haponiuk, do niedawna dyrektor Ośrodka „Rozdroża”, a obecnie koordynator działań programowych, powiedział „Gazecie Wyborczej”: „Rozumiem, że można wieszać durne neony, które o niczym nie mówią, ale ten akurat opowiada konkretną historię i przypomina wybitną poetkę. Przypomina, że byli ludzie, którzy są odpowiedzialni za taki, a nie inny jej los”.
Może organizatorzy festiwalu chcieli w ten sposób upamiętnić Zuzannę Ginczankę. Ja nie chciałem. To Chominowa jest w mojej pracy negatywnym, ale głównym bohaterem. Ginczanka pojawia się w tle.

Bardzo szanuję panią profesor Kiec. Czytałem jej książki i wiem, jak bardzo jest związana z postacią poetki. Gdybym był na jej miejscu i usłyszał, że nazwisko Chominowej zostało umieszczone na neonie, to być może zareagowałbym podobnie. Ale sztuki plastyczne posługują się innym językiem niż literatura. Ten język – jak się właśnie okazuje – nie dla wszystkich jest zrozumiały.

Dlaczego nie zabrał Pan głosu na początku tej dyskusji? Wiele osób stwierdziło, że schował się Pan za plecami Zbigniewa Libery.
Bo nikt mnie do tej dyskusji nie zaprosił. Przed Panią zadzwonił tylko dziennikarz z lubelskiej „Gazety Wyborczej”, który poprosił o komentarz do wypowiedzi profesor Kiec. Wielu innych komentatorów przepisało to, co napisała „Wyborcza”. Jest Pani pierwszą osobą, która w ogóle chciała ze mną na ten temat porozmawiać.

Ale poznał Pan treść oświadczenia Pana Libery, zanim zostało opublikowane?
Tak, Zbyszek dzwonił, żeby zapytać o moje zdanie.

I podpisuje się Pan pod nim?
Podpisuję.

Możemy w nim przeczytać m.in., że celem sztuki nie jest dydaktyka.
Bo nie jest. Zadaniem sztuki jest stawianie pytań, a nie dawanie odpowiedzi.

Myśli Pan, że ta praca może być czytelna bez znajomości biografii Zuzanny Ginczanki? Pytam, bo właśnie od faktografii zaczęła się ta dyskusja.
Myślę, że wynikła również z tego, że na temat pracy zaczęły się wypowiadać osoby, które jej nie widziały. Część z nich oparła się wyłącznie na zdjęciach i opiniach innych. Pani profesor stwierdziła między innymi, że umieściłem na neonie nazwisko szmalcowniczki, a tablica upamiętniająca poetkę znalazła się na poziomie rynsztoka.

A tak nie było?
Tablica znalazła się na chodniku – podobnie jak pozostałe tablice festiwalowe. Jeśli się tego nie wie, to faktycznie można pomyśleć, że artysta chciał upodlić tę sytuację.

Tuż po otwarciu festiwalu można było na tej tablicy przeczytać, że Zuzanna Ginczanka została zamordowana w obozie Płaszów w 1955 roku. W rzeczywistości została zamordowana w 1944 roku, na co zwróciła uwagę pani profesor Kiec.
To był błąd, na który organizatorzy festiwalu natychmiast zareagowali, zdejmując tablicę.

Nie akceptował Pan tej treści przed instalacją?
Byłem pewien, że znalazł się na niej opis, który zaprojektowałem, ale – z tego, co wiem – został skrócony. W pierwotnej wersji, miał się tam również znaleźć cały wiersz „Non omnis moriar”. O błędzie w dacie śmierci Ginczanki dowiedziałem się z gazety. Z prasy także dowiedziałem się o ściągnięciu tablicy. Obecna tablica zawiera treść, którą opracowałem na początku.

Myślę, że warto ją przytoczyć.
Bardzo proszę.

„Zofia Chominowa była w latach 40. ubiegłego wieku gospodynią kamienicy przy ul. Jabłonowskich we Lwowie, w której ukrywała się poetka Zuzanna Ginczanka. Projekt, zakładając sprzeciw widza wobec jednoznacznej postawy Chominowej, chce zmusić przechodnia do refleksji nad postawą człowieka wobec drugiego w każdych trudnych czasach, gdy wybór dobra lub zła – jak w wierszu – przeciwstawiając się drakońskim rozporządzeniom, wbrew rozsądkowi, nawet groźby śmierci – zależy od jego jednostkowej decyzji”.

Przyznam, że czytałam ten opis wiele razy i mam spory problem z jego interpretacją.
Dlaczego?

Bo jest dość zawiły. Poza tym sugeruje, że denuncjując Ginczankę Zofia Chominowa zmagała się z jakimś dylematem moralnym. Tymczasem – jak przypomniała pani profesor Kiec – była zwykłą szmalcowniczką i antysemitką. Za jej decyzją nie kryje się zatem żadna dramatyczna historia. Wynika to zresztą z fragmentu wiersza, który Pan przytoczył na tablicy:
„Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla/ Donosicielko chyża, matko folksdojczera. / Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym”.
Co miał Pan na myśli, pisząc, że praca „chce zmusić przechodnia do refleksji nad postawą człowieka wobec drugiego w każdych trudnych czasach”?
Moim zdaniem nie sposób zrozumieć tej historii bez uwzględnienia czasu, w którym żyły Ginczanka i Chominowa.

W 1941 roku do Lwowa wkroczyli Niemcy. Doszło do pogromu Żydów, w którym uczestniczyli zarówno Ukraińcy, jak i Polacy. Wiele osób, takich jak Chominowa, nie miało żadnych oporów, żeby skazać Żydów na śmierć, bo było na to ogólne przyzwolenie, co jej oczywiście w żaden sposób nie rozgrzesza, ale pokazuje skalę zła, jakie tam wtedy miało miejsce, i atmosferę, w jakim to zło się dokonało.

Jeśli popatrzymy na ten neon jak na dzieło sztuki, to zobaczymy w nim mnóstwo różnych warstw interpretacyjnych. To nie jest gloryfikacją Chominowej, tylko oskarżenie, ale to oskarżenie dotyczy o wiele większej liczby osób niż jedna lwowianka.

Wielu komentatorów odebrało tę pracę jako prowokację, podkreślając, że jej przekaz jest nieczytelny. Ich zdaniem, umieszczenie neonu z nazwiskiem szmalcowniczki tuż przy wejściu na teren byłego getta nie tylko tę prowokację wzmacnia, ale również obraża pamięć ofiar.

To, że ten neon znajduje się na terenie byłego getta – moim zdaniem – nie obraża ofiar, tylko wzmacnia przekaz tej pracy i czyni ją bardziej dramatyczną. Dlaczego neon w tym miejscu jest czymś niewłaściwym? A czy gdybym zrobił tam performance albo wyświetlił na jednej z kamienic film o szmalcownikach, to taka forma byłaby właściwa? Może zastanówmy się nad tym, czym w ogóle jest neon?

Dla mnie jest czymś zwyczajnym i banalnym. W przestrzeni miasta jest ich tak wiele, że z czasem przestajemy zwracać na nie uwagę, zwłaszcza gdy mijamy je niemal codziennie. Czym jest zło, jeśli je często widzimy i na nie nie reagujemy? Od tego właśnie zaczął się faszyzm. W podobny sposób zaczyna się zresztą każde wykluczenie.

Ryszard Kotarba, historyk z krakowskiego IPN, w jednym z wywiadów powiedział, że Chominowa „weszła do literatury” i została symbolem upadku człowieczeństwa w latach okupacji. W pełni się z tym stwierdzeniem zgadzam, dlatego jej nazwisko znalazło się na neonie.

Nie uważa Pan, że mamy teraz w Polsce taki klimat, że niektóre środowiska mogą odczytać ten neon jako pochwałę antysemityzmu i za chwilę ktoś weźmie Chominową na sztandary?
Nie jest to moją intencją.

W takim razie powiedzmy wyraźnie, jaka intencja przyświecała Adamowi Rzepeckiemu podczas pracy nad neonem z nazwiskiem Chominowej?
Ta praca mówi przede wszystkim o tym, że jako naród nie umiemy sobie poradzić z pamięcią o naszych przodkach i przyznać, że wśród nich były zarówno takie osoby, które ryzykowały swoje życie, ukrywając Żydów, jak i takie, które były zwykłymi szmalcownikami i wydawały Żydów, mimo że nie zagrażało im żadne niebezpieczeństwo. Jedni robili to dla pieniędzy, inni donosili, bo byli antysemitami.

Kiedy rozmawiałem ze Zbyszkiem Liberą na temat tego projektu, powiedziałem: „Zobacz, przecież jeszcze chwila i ta historia może się powtórzyć. Sąsiad będzie donosił na sąsiada, że jest uchodźcą, gejem albo jeszcze kimś innym, kogo można napiętnować. I znajdą się tacy, którzy mu przyklasną, a nawet mu w tym donosie pomogą”.

Nie można się zatrzymywać tylko na tym, że na tablicy była błędna data albo że przekaz pracy jest nieczytelny. Moim zdaniem jest nieczytelny dla kogoś, kto nie chce go odczytać. Czy Pani się nigdy nie zdarzyło stanąć przed obrazem i tego obrazu nie zrozumieć?

Zdarzyło.
Czy miała Pani wtedy pretensje do obrazu?

Pan widzi tutaj analogię?
Tak. To, że sztuka jest nieczytelna, to nie jest zarzut do artysty. On nie może oczekiwać, że ktoś będzie chciał zrozumieć jego pracę. Więcej, on tego od nikogo nie oczekuje.

W takim razie do kogo jest adresowana sztuka współczesna? Do wąskiego grona artystów, krytyków i historyków sztuki?
Do współczesnego człowieka, który jest tą sztuką zainteresowany.

Wybitny profesor, Mieczysław Porębski, powiedział mi kiedyś: „Adasiu, żeby zrozumieć dzieło sztuki, potrzebne jest krzesło. Przychodzisz przed obraz, siadasz i patrzysz. Zachwycasz się np. kompozycją i kolorami, ale jak siedzisz i jesteś tylko z tym obrazem, to czujesz, że za mało wiesz i chcesz się dowiedzieć więcej. Kiedy wiesz już więcej, to przychodzisz i patrzysz już na ten obraz inaczej”.

Pamiętajmy o tym, że ten neon jest działaniem artystycznym, które pojawiło się w ramach festiwalu, co – już samo w sobie – powinno być sygnałem dla odbiorcy, że ma do czynienia z dziełem sztuki. Jeżeli ktoś patrzy na Chominową jak na zwykły neon, zamiast zastanowić się nad tym, jaki przekaz się za nim kryje, to faktycznie może uznać, że Rzepecki promuje antysemityzm. Rozumiem, że część osób wolałaby, żeby na tym neonie znalazła się Ginczanka, ale – jak już wcześniej powiedziałem – to nie ona jest tematem tej pracy.

Mimo że to właśnie ona zapewniła Zofii Chominowej nieśmiertelność. Na tym właśnie polega paradoks wiersza „Non omnis moriar”, to co miało być oskarżeniem wobec szmalcowniczki, sprawiło, że ta szmalcowniczka została zapamiętana.

Wie pani, kim był Herostrates?

Szewcem, który spalił Artemizjon, żeby przejść do historii.
Dodajmy, że Artemizjon był jednym z siedmiu cudów świata. Herostrates został skazany na śmierć, a jego imię miało być wymazane ze wszystkich dokumentów i dzieł pisanych. Tak się jednak nie stało z powodu niewielkiej wzmianki, w której jeden z ówczesnych historyków, nieopatrznie zapisał imię podpalacza.

Widzę w tej historii pewne analogie.

Gdyby nie ten wiersz Chominowa zostałaby zapomniana, a tym samym nie byłoby również Pana pracy.
To prawda.

Czy w takim razie literaturoznawcy nie mogą się na jej temat wypowiadać?
Oczywiście, że mogą, ale posługujemy się innymi językami.

Zarzut, jaki sformułowano pod adresem mojej pracy, nie dotyczy tego, że źle zrozumiałem dzieło literackie, tylko tego, że skorzystałem z niego w taki, a nie inny sposób, żeby stworzyć dzieło sztuki.

Podkreślił Pan, że dzieło sztuki ma wiele warstw interpretacyjnych. Rozumiem, że to oznacza, iż każdy może je odczytać na swój własny sposób, a tym samym mieć na jego temat własną opinię.
To prawda, ale myślę, że to, co powiedziała pani prof. Izolda Kiec i pani Justyna Sobolewska w „Polityce”, może sugerować, że zatrzymały się na jednej warstwie interpretacyjnej. Jeśli skupimy się tylko na tym, że na neonie jest nazwisko szmalcowniczki, a Ginczanka jest zepchnięta do rynsztoka, to faktycznie można zarzucić tej pracy promowanie antysemityzmu i powiedzieć, że Lublin powinien się jej wstydzić.

Pani ma na ten temat inne zdanie?

Szczerze mówiąc tak.
Dlaczego?

Bo to co Pan mówi zakłada, że istnieje jakieś słuszne odczytanie tego dzieła i jeśli ktoś się wypowiada o nim krytycznie, to znaczy, że go nie zrozumiał albo – jak napisał Pan Zbigniew Libera – w ogóle się nie zna na sztuce.
No bo jeśli ktoś nie rozumie i nie chce zrozumieć…

A może chodzi o coś zupełnie innego?
To znaczy?

O to, że zarówno pani profesor Kiec, jak i Justyna Sobolewska mają na temat Zuzanny Ginczanki – a tym samym Zofii Chominowej – bardzo dużą wiedzę.
Czy to oznacza, że znają się również na sztuce?

Zakłada Pan, że osoby, które zobaczą neon z Chominową w przestrzeni miasta, będą chciały zgłębić znaczenie tej pracy?
Zakładam, że nie wszyscy są zainteresowani sztuką i mam na to pełną zgodę.

Młodzi ludzie, którzy robią sobie pod tym neonem selfie, pytani o to, czego ten neon dotyczy, odpowiadają, że jest po prostu cool albo oldschool. Nie idzie za tym żadna refleksja.
Na torach w Auschwitz młodzi ludzie też sobie robią selfie, mimo że mają wiedzę, jaka historia kryje się za tym miejscem. Brak głębszej refleksji nad dziełem nie może być zarzutem wobec artysty, to raczej zarzut wobec czasów, w jakich żyjemy.

Nie uważa Pan, że m.in. dlatego Pana praca powinna zostać opatrzona szerszym i bardziej czytelnym opisem kuratorskim?
Moim zdaniem, wystarczyłoby samo nazwisko Adam Rzepecki i neon „Chominowa”. Wiedza na temat Ginczanki i Chominowej jest ogólnodostępna. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Google słowo „Chominowa”. Jeśli ktoś będzie zainteresowany sztuką, to po tę wiedzę sięgnie, ale nie oczekujmy od wszystkich, żeby zgłębiali biografię Zuzanny Ginczanki.

Rozumiem, że Pani jest innego zdania?

Myślę, że właśnie dlatego, że brakuje edukacji dotyczącej sztuki, takie opisy są bardzo potrzebne, bo dzięki nim ten, który nie wie, może się dowiedzieć. Pamięta Pan może, co sprawiło, że w ogóle Pan się zainteresował historią Ginczanki i Chominowej?
Wiele lat temu wpadły mi w ręce wiersze Zuzanny Ginczanki. Wiersz „Non omnis moriar”, bardzo mnie poruszył. Zacząłem zgłębiać informację na temat poetki i jej historii, ale na tej wiedzy poprzestałem.

Co sprawiło, że sięgnął Pan po tę historię po raz kolejny i postanowił przygotować pracę, o której rozmawiamy?

Przede wszystkim to, co się dzieje z polityką historyczną w Polsce. Próbuje się tę historię pisać na nowo. Wystarczy posłuchać tego, co mówi np. minister kultury. Za chwilę się dowiemy, że to nie Lech Wałęsa przeskoczył przez płot. Według tej nowej narracji, jesteśmy narodem bohaterów, którzy podczas wojny ratowali Żydów, ryzykując własne życie i życie swoich bliskich. To, że na nich również donosiliśmy albo ich mordowaliśmy, jest w tej narracji pomijane.

Po opublikowaniu oświadczenia pana Zbigniewa Libery, ktoś z komentujących napisał „Konia z rzędem temu, kto zrozumiał ten neon przed publikacją wyjaśnienia Kuratora”. Ja bym go dała osobie, która odczytała Pana pracę w taki sposób, w jaki przedstawił Pan ją w tej rozmowie.
Tym bardziej się z niej cieszę.

Wiem i rozumiem więcej, ale nadal mam wobec tej pracy ambiwalentne uczucia.
Dlaczego?

Po pierwsze, jestem w stanie sobie wyobrazić, co mogą czuć osoby, które straciły swoich bliskich z powodu donosów szmalcowników i zobaczą neon z nazwiskiem Chominowej w przestrzeni getta. Po drugie, cała uwaga w dyskusji na temat Pana pracy jest skierowana na Chominową. Ginczanka, która była ofiarą jej donosu, jest na drugim planie albo nie ma jej wcale. Rozumiem zamysł Pana pracy, ale mimo wszystko mam dużą trudność z tym, że to właśnie nazwisko Chominowej, a nie Ginczanki zostanie zapamiętane przez osoby, które zetkną się z tą historią po raz pierwszy.
Proszę na to spojrzeć z innej perspektywy. Często mówi się o bezimiennych ofiarach Holocaustu. Bezimienni są też szmalcownicy, którzy przyczynili się do ich śmierci. To byli bardzo konkretni ludzie. Mieli imiona, nazwiska, dzieci. Do dzisiaj żyją ich wnuki i prawnuki. Tylko nieliczni się z tego rozliczyli. Chominowa jest symbolem, który ma o tym przypomnieć.

Myśli Pan, że jest dzisiaj szansa na taką dyskusję?
Nie jestem na tyle naiwny, żeby liczyć na jakieś narodowe oczyszczenie, ale mam nadzieję, że będzie coraz więcej osób, takich jak Mirosław Tryczyk, autor książki „Miasta śmierci”, które będą miały odwagę powiedzieć: „Mój dziadek brał udział w mordowaniu Żydów”. Fakt, że Tryczyk zdobył się na takie wyznanie, otworzyło [mu] bardzo wiele drzwi. Okazało się, że osób, które chcą na ten temat rozmawiać, jest znacznie więcej i ta rozmowa jest im bardzo potrzebna. Żałuję, że jego głos nie był bardziej słyszalny.

Pana zdaniem neon „Chominowa” może tę dyskusję przywrócić?
Myślę, że jest taka szansa, ale liczę też na to, że głos w sprawie mojej pracy zabiorą historycy i krytycy sztuki, którzy będą chcieli dyskutować o dziele sztuki, a nie tylko o kontrowersjach, jakie to dzieło wywołało.

Adam Rzepecki – artysta performer, twórca rzeźb i instalacji, fotograf, autor filmów. Studiował historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Współzałożyciel i członek grup artystycznych Łódź Kaliska i Stacja Pi.Stacja. Twórca skandalizującej „Matki Boskiej z domalowanymi wąsami” (1982 r.), pracy szerzej znanej po brukselskiej wystawie „Irreligia” („Atelier 340 Muzeum”, 2001). Autor wielu wystaw indywidualnych, m.in. „Wystawa dla krasnoludków”, „Kleine cielątko po polu felaufen”, „Przede wszystkim jestem artystą polskim”, „Sztuka męska i inna”, „Feminismus”.