„Chominowa” czyli dyskusje o sztuce jako echolalia
Magazyn SZUM, 30 października 2020 r.
Dawno temu napisałam dla internetowego „Obiegu” tekst Kij wsadzony w nic. Traktował on o środowiskowym sporze wokół tekstu Krzysztofa Vargi, który z pełnym przekonaniem powtarzał obiegowe i zgoła nietrafione zarzuty wobec sztuki współczesnej. Jednym słowem – chybił celu i sam sobie stępił ostrze krytyki. Kolejne artykuły-komentarze zaowocowały z jednej strony paternalistycznymi pouczeniami i inwektywami spadającymi na Vargę, a z drugiej strony popisem aroganckiej ignorancji tegoż. I oto bliźniacza historia powtarza się po latach. Tym razem Justyna Sobolewska wywołała podobną w temperaturze dysputę, tekstem zamieszczonym na portalu „Polityki” 20 sierpnia 2020 roku, o znamiennym tytule: Dlaczego neon w Lublinie upamiętnia antysemitkę?. Ta nowa sytuacja jest nieco inna i ma wiele warstw, z których właściwie każda mogłaby się doczekać osobnego opracowania, artykułu, wypowiedzi. Postanowiłam zatem omówić w krótkich punktach, to, na co ja przede wszystkim zwróciłam uwagę przy okazji owej publicznej dyskusji, która toczyła się zarówno na łamach prasy, jak i w mediach społecznościowych. Jednak dla mnie przewodnikiem stają się analogie do wydawałoby się już „przetrawionych” sytuacji.
1. Prawo do krytyki
Czy dzieło Adama Rzepeckiego ma prawo się nie podobać? Czy można je skrytykować? „Można mieć chyba różne zdanie dotyczące tej pracy, prawda? Nie ma zdaje się jeszcze jednej obowiązującej wykładni. Na szczęście” – napisała mi Justyna Sobolewska w wymianie zdań na FB. Otóż można (to wprost repetytorium z tekstu o Vardze, który popełnił w 2011 fatalny artykuł Naiwność Nieznalskiej, czyli felieton umoralniający). W dzisiejszej „aferze”, niespełna dziesięć lat później, problem także tkwi w adekwatnym języku opisu i krytyki. Na łamach internetowego „Szumu” ukazał się ciekawy tekst Jolanty Prochowicz i Bartosza Wójcika Neon niezgody. Głos w sprawie „Chominowej” Adama Rzepeckiego, który wskazuje słabości pracy Rzepeckiego i mielizny pracy kuratorskiej Zbigniewa Libery. A jednak nie budzi on mojego oporu, ponieważ aparatura analityczna została użyta właściwie. Z tekstu Justyny Sobolewskiej nie dowiemy się niczego ani o Rzepeckim, ani o jego praktyce posługiwania się przewrotnymi napisami, ani też o tym, jak w kontekście wcześniejszej twórczości artysty pracę moglibyśmy interpretować.
2. Prawo do szkalowania
Nie mogę się oprzeć, by nie dodać, że Rzepecki znowu jest kompletnie niewinny. Nikt też nie ma obowiązku znać historii sztuki współczesnej, toteż warto przypomnieć, że jest to akurat jeden z pierwszych i niemal jedyny artysta-mężczyzna swojego pokolenia, który podejmował już na samym początku lat 80. kwestie, które dziś nazwalibyśmy strategiami feministycznymi czy queerowymi.
Na głowę Rzepeckiego lały się przez wiele dni wiadra pomyj, niewybrednych określeń, w tym oczywiście ciężki zarzut antysemityzmu. Najbardziej – boleśnie – uderzyło mnie zdanie: „wczoraj dozorczyni, dzisiaj tfurca”. Zatem wróćmy do tekstu artykułu – cytowana w nim Izolda Kiec (biografka Ginczanki) mówi: „Neon z nazwiskiem Chominowej, umieszczony u wejścia na teren getta, obraża pamięć ofiar, ale także pozwala na dowolne interpretacje tej instalacji, obawiam się, że nawet takie, które dostrzegą w nim gloryfikację donosicielstwa i opresji”; z kolei sama Sobolewska pisze: „A poza tym nazwisko antysemitki świecące wesoło na murze dawnego getta może być po prostu dla wielu osób bolesne, jak jakiś chichot historii”. O intencji artykułu jednak najlepiej świadczą słowa kluczowe. Jakie? Czy są nimi frazy „sztuka współczesna”, „kontrowersyjne dzieło”, „fatalna pomyłka” „Adam Rzepecki”, „Zuzanna Ginczanka”? Nic bardziej mylnego, odsyłacze to „antysemityzm” i „Żydzi”. Wystarczy kliknąć w pierwszy odnośnik, by jasno zrozumieć, w jakiej grupie artykułów tekst został spozycjonowany: Rosja, kraj antysemitów, lecz nie antysemityzmu?, Dlaczego Amazon sprzedaje nazistowskie książki?, Nagonka na LGBT to za mało? TVP postawiła na antysemityzm itp. A przecież nazwisko konfidentki umieszczone w postaci neonu na granicy getta to niesamowity symbol dla różnych postaci, które na zewnątrz getta pozostawały, i które także przyczyniły się do piekła po drugiej stronie muru, jak Chominowa. Tym samym nietrafna interpretacja dzieła stała się asumptem do wściekłego ataku „słusznie oburzonych” na artystę.
Autorka artykułu odcięła się od wywołanego przez siebie skutku (FB). Próbowano jednak odwrócić uwagę od tego niesprawiedliwego pogromu i zrównoważyć tę sytuację niefortunnym określeniem Tomasza Kozaka „ciotka” („Dlaczego neon w Lublinie upamiętnia antysemitkę?” — pyta wzburzona ciocia w »Polityce«” – pytał); a poszukując sojuszników zrobić z dyskusji seksistowski atak na kobiecy podmiot. To się chyba nawet udało. I mnie nie po drodze z ową „ciotką”. Pragnę jednak zauważyć, że inny ciężar gatunkowy ma wpis na prywatnym profilu FB Kozaka, a inny – tekst w opiniotwórczym tygodniku; także pejoratywna „ciotka” to co innego niż określenie „antysemita” tworzące wokół osoby odium.
Nie mogę się oprzeć, by nie dodać, że Rzepecki znowu jest kompletnie niewinny. Nikt też nie ma obowiązku znać historii sztuki współczesnej, toteż warto przypomnieć, że jest to akurat jeden z pierwszych i niemal jedyny artysta-mężczyzna swojego pokolenia, który podejmował już na samym początku lat 80. kwestie, które dziś nazwalibyśmy strategiami feministycznymi czy queerowymi. Ten atak na sprzymierzeńca przypomina nieco problemy lesbijek w środowisku feministycznym w latach 70. czy obecne feministki-transfobki. Zanim wytyczymy więc ostre granice między kobietami i mężczyznami, dopuśćmy możliwość istnienia spektrum – uginającej się błony, a nie muru getta.
3. Prawo do mówienia o wspólnej historii
Historia Chominowej przypomina nieco historię Berka Artura Żmijewskiego, który na skutek interwencji kolejnych gmin żydowskich został prewencyjnie zdjęty z kilku wystaw. Komunikacja indeksalna wokół artykułu odsyła nas także do wyrazu: „Żydzi”. Komentarz na FB: „[neon] w oczywisty sposób upamiętnia Chominową, spycha w zapomnienie Ginczankę”. I znowu fundamentalne nieporozumienie. Jednak przywołuję ten cytat, by przypomnieć sformułowany w latach 20. XX wieku przez Karla Mannheima opis mechanizmu konkurencji różnych grup społecznych o status uniwersalności dla własnych ujęć rzeczywistości. Mannheim stwierdza, że w momencie ustanowienia danej wspólnoty epistemicznej ci, którzy przegrywają, podlegają marginalizacji. Jak pisze z kolei Katarzyna Bojarska w artykule Polska pamięć wielokierunkowa?
(Kto nie pamięta z nami, ten nie pamięta przeciwko nam): „Istnieje jeszcze inna możliwość: że pamięć bólu, lęku i grozy prowadzi do izolacji pamiętających od świata i od innych pamiętających, zamyka ich w poczuciu, że temu, czego doświadczyli, nie może się równać żadne inne doświadczenie, żadne doświadczenie innych, a nawet, że istnienie (podobnych) doświadczeń innych pamiętających zagraża wyjątkowości, a często nawet obecności ich doświadczenia. Tak ujmowana pamięć to […] „forma rywalizacji”, a nawet „walki na śmierć i życie”, w której jest miejsce tylko dla zwycięzców i pokonanych”.
A przecież praca Rzepeckiego jest przede wszystkim o Polakach. Właśnie o Chominowej, której imię brzmi Legion: o Chominowej sprzed stuleci, o Chominowej z czasów II wojny światowej, ale także o Chominowej dzisiejszej. Jak zresztą mówi sam autor: „Jeśli popatrzymy na ten neon jak na dzieło sztuki, to zobaczymy w nim mnóstwo różnych warstw interpretacyjnych. To nie jest gloryfikacja Chominowej, tylko oskarżenie, ale to oskarżenie dotyczy o wiele większej liczby osób niż jedna lwowianka”. W pracy został wprowadzony wątek intencjonalnej niepamięci (są dowody na potwierdzenie wydarzenia, ale i tak nie staje się ono częścią oficjalnej historii, bo dla wspólnoty wygodniej jest o nim nie-pamiętać, zatrzeć, zapomnieć) i wyparcia (tak bardzo nie możemy uwierzyć, że coś się wydarzyło, że nawet nie dopuszczamy do świadomości możliwości zaistnienia takich faktów). A zatem z nabożeństwem pamiętamy o ofiarach (zwłaszcza „własnych”), nie chcemy pamiętać o zdrajcach. Właściwie nie trzeba tu dużo pisać, wystarczy wrócić do dyskusji wokół nowelizacji ustawy o IPN czy też dwutomowego studium Dalej jest noc pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, nie mówiąc już o fundamentalnych publikacjach Grossa. Kiedy jednak już uznamy, że mamy do czynienia z podmiotem zbiorowym, tekst kuratora staje się zrozumiały: „Projekt, zakładając sprzeciw widza wobec jednoznacznej postawy Chominowej, chce zmusić przechodnia do refleksji nad postawą człowieka wobec drugiego w każdych trudnych czasach, gdy wybór dobra lub zła – jak w wierszu, przeciwstawiając się drakońskim rozporządzeniom, wbrew rozsądkowi, nawet wobec groźby śmierci – zależy od jego jednostkowej decyzji”. Tak bardzo nie rozmawiamy np. o szmalcownikach, że umyka nam złożoność problemu i jego gradacja: np. obojętność świadka, przymusowa współpraca, intencjonalne i „chyże” donosicielstwo; strukturalna kolaboracja formacji i indywidualne szpiclowanie dla jakichś zysków; kolaboracja aktywna i pasywna, i wiele, wiele, wiele innych odcieni zła. W końcu także kolaboracjonizm i jednostkowe wybory właśnie.
Nasz romantyczny paradygmat, o którym tak dużo przecież napisała Maria Janion, każe nam wybierać historię szlachecką, a nie chłopską; bohaterską, a nie porażek i słabości. Pamięć, o której się nie dyskutuje, staje się płaskim konstruktem, który przestaje poruszać lub służy do tworzenia konstruktów afektywnej polityki historycznej. Zapominamy łatwo, że możemy być także dziedzicami strachliwych, obojętnych, kunktatorów, współsprawców i zbrodniarzy wojennych. Niewesoły ten neon oświeca nas nieco w tych kwestiach. A jeśli Sobolewska ma rację i rzeczywiście dzisiejsi Polacy radośnie utożsamiają się z Chominowymi tego świata, to praca Rzepeckiego jest wręcz wstrząsająca (w tym tonie pisał też Kozak).
Wracając do punktu wyjścia tego akapitu. Przesunięcie akcentu w artykule Sobolewskiej z Chominowej na Ginczankę sprawiło, że Sobolewska i Kiec zupełnie niepotrzebnie postawiły się w roli adwokatek Ofiary – zabitej, wydanej przez Chominową, żydowskiej poetki Zuzanny Ginczanki. I znowu repetytorium – odeślę do dwu kluczowych dla mnie tekstów, które podobne gesty opisują: Idith Zertal Naród i śmierć. Zagłada w dyskursie i polityce Izraela oraz Iwony Kurz Snobizmy: Auschwitz jako przedmiot aspiracji. A zatem paradoksalnie to Sobolewska i Kiec, a nie Rzepecki, trywializują i wykorzystują biografię Ginczanki do zgoła chybionej jeremiady.
4. Prawo do instrumentalizacji biografii Zuzanny Ginczanki
Na marginesie warto zwrócić uwagę na pozycję Izoldy Kiec w trwającym sporze. Mamy tu jakby powidok perypetii z biografią Anny Walentynowicz, które apogeum osiągnęło po publikacji książki Doroty Karaś i Marka Sterlingowa. Okazało się, że mamy w Polsce tylko jednego prawowitego „hagiografa” Walentynowicz – Sławomira Cenckiewicza, i innego głosu o stoczniowej działaczce z lat 80. być nie może. Interesujące jest, że to Kiec była proszona o komentarz – zarówno przez dziennikarzy lokalnej „Gazety Wyborczej”, jak i przez Justynę Sobolewską dla „Polityki”. Znawczyni twórczości Ginczanki mówi o Rzepeckim? Czemu nie np. Marcin Kościelniak, który pisał m.in. o praktykach Kultury Zrzuty i Łodzi Kaliskiej? Czemu nie Agata Araszkiewicz (autorka książki Wypowiadam wam moje życie. Melancholia Zuzanny Ginczanki z 2001 roku) i Sarmen Beglarian, którzy kilka lat temu dokonali już translacji doświadczenia Zuzanny Ginczanki na sferę sztuk wizualnych? Podobnie jak wcześniej Varga, Kiec poucza znanym refrenem z piosenki, której jednak chyba nadal nie polubiliśmy: „Co innego, gdyby praca znalazła się w galerii z wyczerpującym komentarzem. […] prowokować należy mądrze. Społeczeństwo, które w przeważającej mierze nie zostało wyposażone w jakąkolwiek wiedzę na temat współczesnej sztuki, będzie miało problem z odczytaniem symbolicznym przekazu”. Sprowadzając rzecz ad absurdum: to tak jakby powiedzieć, że wiersz *** [Non omnis moriar] nie może wstrząsnąć przy pierwszym czytaniu licealistą/tką, bo obok nie leży bryk z omówieniem motywu od Horacego przez Kochanowskiego i Słowackiego do Szymborskiej! Do tego ta wiara w sprawczość sztuki, z której już też chyba się wyleczyliśmy po latach 90. Stąd równie płaska odpowiedź Libery (pewnie tak samo jak ja zmęczonego powracającą natrętnie tezą), że sztuka to nie edukacja, a jej rolą jest raczej uwidzialnienie problemu (neon) i destabilizacja naturalizowanych prawd. „Dyskusje” o sztuce jako echolalia – chciałoby się powiedzieć.
5. Prawo do błędu
Tak, tak, nie zapomniałam o błędzie w opisie pracy na festiwalu Utajone Miasto / Otwarte Miasto. Zacytuję autora neonu: „Byłem pewien, że znalazł się na niej opis, który zaprojektowałem, ale – z tego, co wiem – został skrócony. W pierwotnej wersji miał się tam również znaleźć cały wiersz […]. O błędzie w dacie śmierci Ginczanki dowiedziałem się z gazety. Z prasy także dowiedziałem się o ściągnięciu tablicy. Obecna tablica zawiera treść, którą opracowałem na początku”. A zatem błąd nie pochodził od autora, nie był wynikiem niewiedzy, a przede wszystkim, i co najważniejsze, nie było to intencjonalne działanie, które można by włączać w interpretację pracy. Czym innym natomiast jest analiza dzieła artysty oparta na fałszywych przesłankach i nie tych co trzeba narzędziach wyciągniętych ze skrzynki pojęciowej. Pisanie tego rodzaju recenzji w dzisiejszych czasach staje się po prostu niebezpieczne i szkodliwe. Wkłada bowiem broń do ręki rozmaitym oficerom politycznym i gorliwym cenzorom. Na zakończenie nie pozostaje mi nic innego niż zacytować pointę Kija wsadzonego w nic: „I mógłby Varga [tutaj: Sobolewska, Kiec] popełniać takie błędy na własny rachunek, kiedy jednak robi to felietonista opiniotwórczego dziennika [tutaj: tygodnika] to mamy poważny problem, kształtuje on [tutaj: ona, one] bowiem negatywną postawę potencjalnych odbiorców. A to już godzi w wolność. Wolność wyboru”.