KINGA IWASIÓW

Data śmierci, mowa autorytetu

 

Magazyn SZUM, 30 pażdziernika 2020 r.

 

 

O instalacji Adama Rzepeckiego dowiedziałam się nie z opisu w magazynie poświęconym sztuce, lecz z Facebooka, wsiadając niejako w biegu do rozpędzonego pociągu, w który wyrzucane były artykuły, wywiady, oświadczenia i ciosy. Strach się zbliżyć, a co dopiero wskakiwać, ale interesuje mnie zarówno spuścizna Zuzanny Ginczanki, jak i sztuka krytyczna; obecność kobiet w tradycji, jak i kształtowanie niewykluczającego języka. Casus neonu jest więc dla mnie czymś więcej niż kolejnym sporem w środowisku kulturalnym, niszową wymianą ognia, szybko cichnącą. Zarazem nie potrafię opisać tego, co się wydarzyło wokół neonu inaczej niż w kontekście reakcji na jego zawieszenie w zaułku lubelskiego getta, które przecież samo w sobie jest dziś umowną rekonstrukcją przestrzeni Zagłady. Rekonstrukcją nie dla wszystkich jednakowo czytelną. Właśnie o czytelność i reaktywność toczył się spór, choć także o władzę i autorytet.

Trzymając się metafory pociągu muszę przyznać, że choć od początku podzielałam opinie krytyczek dzieła Rzepeckiego, bez trudu przyjmowałam wyjaśnienia samego artysty, który objaśniał przesłanki swojej pracy, przyjmując nieco inną postawę niż kurator Zbigniew Libera, podkreślający strategię sztuki krytycznej, nastawionej na interwencję w przestrzeń publiczną i działanie, nie zaś definiującej dydaktycznie sens swoich propozycji. Łatwo można było wypaść lub zostać zgniecioną między wagonami. Temu odczuciu chcę się też przyjrzeć.

Najpierw jednak odtworzę interpretację historyczną, popartą faktami. Chominowa to szmalcowniczka, znana z nazwiska tylko dlatego, że wybitna poetka Zuzanna Ginczanka miała nieszczęście ją spotkać. Jest postacią, która, owszem, powinna zapisać się w dziejach, ale na czarnych kartach. Oczywiście można z niej uczynić emblemat i wykorzystać nazwisko w takiej funkcji. Tytuł tegorocznej edycji Otwartego Miasta brzmi przecież Utajone miasto. Chodzi więc w nim o doskrobanie się do warstw zamazanych, wyburzonych, zatajonych, wypartych. Nie mam powodu sądzić, by animujący festiwal Ośrodek Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych Rozdroża, kurator Zbigniew Libera i sam Rzepecki rozumieli ujawnianie antysemityzmu, prześladowania i zabijania ludzi inaczej niż osoby dbające o pamięć o Ginczance. Wiem, że stoimy po tej samej stronie, a jednak inaczej kładziemy akcenty.

W Polsce roku 2020 jedni ludzie nadal mało wiedzą o Holocauście, a innym marzy się narodowo-katolicki porządek ze strefami wolnymi od niespełniających coraz gęstszych, duszących wiele/wielu z nas definicji. Wyjść na tę podpalaną ziemię z mocnym przekazem oznacza przemyśleć wszystkie konsekwencje i nie uchylać się przed odpowiedzialnością uciszaniem dyskutantów.
By utajone uczynić widocznym i dotkliwym, trzeba zadbać o kontekst. W tym przypadku byłaby to ścisła, przyszpilająca informacja – kto był kim w tej historii, co się wydarzyło. Fakty i dzieło obok siebie działają szokowo, znam ten efekt z wielu wystaw, których kuratorzy w trybie enumeracji informowali mnie o skali strat, eksponując ocalone fragmenty. Lub takich, na których piękno zestawione bywało z unicestwieniem. Niestety, tabliczka z historyczno-biograficznymi znakami orientacyjnymi zawierała błąd, przenoszący śmierć poetki poza wojnę, a opis na stronie festiwalu upraszczającą treść-przesłanie, skierowane wprost do widzki/widza, mających zadumać się nad trudnościami wyborów etycznych dokonywanych w sytuacji ekstremalnej. Brzmi jak zrównanie w losie tragicznym katów i ofiar – denuncjatorki i ukrywającej się kobiety. Opinie, iż w całej tej sprawie nie chodzi ani o przypadkowe błędy, ani o moralizowanie czy dydaktyzm czynią wypowiedź artystyczną Rzepeckiego mniej wiarygodną niż gdyby otoczyło ją milczenie. To paradoks, ponieważ sztuka krytyczna, na której zasady wielokrotnie powoływano się w dyskusji o festiwalowym niewypale, chce wywoływać w publiczności zgiełk, pomieszanie i dyskomfort, mający świadczyć o skutecznej pracy łamania stereotypów i marazmu myślowego. Tym razem odnieść można jednak wrażenie, iż zaspawanie w pozach dotknęło artystów, niepotrafiących dokonać korekty założeń, skutków i komunikacji wokół swych wypowiedzi umieszczonych w przestrzeni publicznej.

W przestrzeni współdzielonej z grupami, które nie żywią szacunku wobec zamordowanej Żydówki i skłonne są czcić Chominową oraz wieloma osobami obojętnymi i nieznającymi kodów kultury, a więc skłonnymi patrzeć na to, co widać, nie na podtekst. A widać neon. Jasne, sztuka ma prawo być jaka jest, ale tu w ramach tego prawa dokonuje także intencjonalnie ostrej interwencji. Wróćmy do kamienia z informacjami o nieobecnej w samym dziele Ginczance, sprowadzonej do ofiary (nadal niewidocznej i dosłownie utajonej) wymazanej przez nazistów. Błąd w dacie śmierci staje się tragicznym przedłużeniem tego, co spotkało autorkę wiersza zaczynającego się od słów non omnis moriar, jakby w procesie pamięciowym zadziałała ironia. Bo jednak wszystka jest pozbawiona szacunku, który wyrażałby się w staranności. Zostaje użyta, zaledwie majaczy w tle.

I gdyby w tym miejscu dyskusja potoczyła się inaczej, bez użycia MOWY AUTORYTETÓW, zaganiania do klatek dla nie dość otwartych umysłów tej części publiczności, która zna i inaczej niż zwolennicy neonu interpretuje konteksty literackie, uznałabym racje obu stron za bliskie mojemu myśleniu. Mówiłabym – sztuka niesie ryzyko, artysta pełni rolę sygnalisty, przenosi uwagę na jeszcze nierozpoznane aspekty zdarzeń. Wielu wśród nas szmalcowników, zastanówmy się, czy damy im witryny, ulice, imiona? Bez nich i bez niemych świadków nie byłoby pogromów. Więc choć praca nad uobecnieniem biografii i tekstów Ginczanki trwa, inspiracje z niej płynące są różne. Problemem stał się sposób komunikowania prawa do swobody twórczej. Kto nie zrozumiał neonu, nie ma kompetencji – słyszałam w pędzącym pociągu. Ten argument oznaczałby powrót sztuki do niszy, najlepiej do zamkniętych galerii, które odwiedzą ludzie z branży i niewielka garstka osób zainteresowanych. Czyż wyjście z galerii nie miało na celu przygarnięcia także innych ludzi, nieznających się na środowiskowej ortodoksji?

W Polsce roku 2020 jedni ludzie nadal mało wiedzą o Holocauście, a innym marzy się narodowo-katolicki porządek ze strefami wolnymi od niespełniających coraz gęstszych, duszących wiele/wielu z nas definicji. Wyjść na tę podpalaną ziemię z mocnym przekazem oznacza przemyśleć wszystkie konsekwencje i nie uchylać się przed odpowiedzialnością uciszaniem dyskutantów. Przede wszystkim zaś z szacunkiem dla postaci, które nie powinny być sprowadzone do funkcji tworzywa, mglistej inspiracji i tak pozostawione, wydane na obojętność przechodniów. Tym razem nie da się powiedzieć, że awantura działa na korzyść sztuki, obnaża raczej niedojrzałość komunikacji o sztuce i jej niewydolność wobec historii, kolonizowanej skutecznie przez tych, którym Chominowa siostrą.

 

KINGA IWASÓW

Adam Rzepecki, artysta, członek grupy Łódź Kaliska background image