Joanna TOKARSKA-BAKIR
Neon i suchoty
Magazyn SZUM, 30 pażdziernika 2020 r.
Gdy tylko usłyszałam o neonie Chominowa, od razu spodobał mi się pomysł. Polskie społeczeństwo jest wspólnotą wyparcia, represji. Represja polega na odcięciu od prawdziwej historii, zamiast której mamy wyssaną z palca politykę historyczną (podobnie zresztą w tym samym stopniu represja to odcięcie od naszych możliwych różnorodnych tożsamości – zamiast tego mamy sankcjonowaną religijnie i państwowo nacjonalistyczną polskość i normatywną heteroseksusalność). Wobec tej wszechobecności odcięcia pojawia się neon Rzepeckiego, który zbudowany jest właśnie na zasadzie odwrotnej, przerywa gładką powierzchnię, zgrzyta. Widnieje w nim, wystawione jak na pomniku, nazwisko szmalcowniczki – nie można już udać, że tego nie ma, nie można więcej się odciąć. Neon przerywa zmowę milczenia umowy narodowej, że będzie ładnie i cicho. Niby dlaczego nie można głośno wymówić tego nazwiska? Wyraźnie go wskazać? Skąd to oburzenie?
Zaklinam: groźny nie jest nie obiekt, który pojawia się w polu widzenia, nie „Chominowa” w neonie, nie brzydkie słowo w ustach Margot, ale nasz lęk, nasze zaczadzenie, które milczy o szmalcownictwie, o faszyzmie, o wykluczeniu dziesięciu procent społeczeństwa nieheteronormatywnych.
Ta sytuacja przypomniała mi to, co zdarzyło się pięć lat temu, gdy udzieliłam Dorocie Wodeckiej („Gazeta Wyborcza”) wywiadu zatytułowanego Rzeźnik na horyzoncie, w którym nazwałam nadchodzący porządek polityczny w Polsce – faszyzmem in progress. Od razu podniosły się głosy, że tak nie można, że to przesada, żeby nie zaogniać, „od razu faszyzm” itd. Dzisiaj widzimy, że faszyzm wylewa się zewsząd, a największą, upozowaną na wroga porządku jego ofiarą jest społeczność LGBT. Wtedy mówiłam, że do faszyzmu brakuje nam tylko przemocy, teraz przemoc już mamy… Machiavelli, wytrawny znawca politycznych sekwencji, napisał kiedyś, że suchoty można leczyć, gdy występują pierwsze objawy. Ale gdy krew pojawia się na bieliźnie – jest już za późno. Dzisiejszy dramat LGBT to właśnie otwarta polska rana.
Przez ostatnie lata obserwowałam nie tylko wyparcie słowa „faszyzm”, ale również wyparcie słowa „Żyd” (no, może poza Muzeum Polin, gdzie jest wyznaczone miejsce do wypowiadania tego słowa, i gdzie opowiedziana jest niezmiernie cenna, ale jednak superkoncyliacyjna historia Zagłady – dom bez kantów, na kancie zbudowany). Faszyzm – nie, Żyd – nie, Chominowa – nie. Mistrzowskie uniki miejsc, w których boli, to precyzyjne wskazanie na oblicze choroby, która nas zatruwa. Wyparcie jest lękiem przed prawdziwym życiem, takim, jakie ono jest w Polsce, „kraju pięknym, w którym jednak żyć się nie da”, lękiem przed myśleniem odpowiedzialnym. Jest kultem „dulszczyzny”, pozwalaniem, by polskie rany „zabliźniały się błoną podłości”, jak pisał Stanisław Brzozowski. Lęk i strach, żeby się nie skonfrontować, kontrolują polski dyskurs publiczny. Neon Rzepeckiego tymczasem ujawnia polskie piętno, przekłuwa balon, obnaża napuszone oburzenie.
Zaklinam: groźny nie jest nie obiekt, który pojawia się w polu widzenia, nie „Chominowa” w neonie, nie brzydkie słowo w ustach Margot, ale nasz lęk, nasze zaczadzenie, które milczy o szmalcownictwie, o faszyzmie, o wykluczeniu dziesięciu procent społeczeństwa nieheteronormatywnych.
